
ChocoWine – czekolada inspirowana winem
2025-06-05
ChocoWine – czekolada inspirowana winem
2025-06-05Odnaleziona legenda o Królu Janie Kazimierzu

Tajemnicze echa dawnych dni z Komborni
W czasach potopu szwedzkiego, gdy Polska z trudem dźwigała się pod naporem obcej armii, okolice Komborni — zanurzone w gęstych mgłach i cichych lasach Pogórza Dynowskiego — nie były wolne od zbrojnych zmagań. Wśród wzgórz skrywających się w cieniu starych dębów i jodeł, rozbrzmiewał tętent końskich kopyt i huk armat. Ziemia przesiąknięta była historią, ale też… milczeniem przyrody, która — jakby rozumiała powagę chwili — trwała w skupieniu.
7 grudnia 1655 roku, pod pobliskim Krosnem, miała miejsce krwawa bitwa. Wojska pułkownika Gabriela Wojniłowicza rozgromiły Szwedów, a nad doliną długo jeszcze unosił się dym bitewny, mieszając z zapachem świerków i mroźnego powietrza. W tym czasie król Jan Kazimierz, zmuszony do ucieczki z Głogówka, wędrował przez lasy, góry i zamglone doliny. W towarzystwie górali przemierzał górskie przełęcze, gdzie nawet w ciągu dnia panował półmrok, a sosny szeptały stare pieśni w języku wiatru.
W tej trudnej drodze, pełnej dramatów i strat — zginęli bliscy Kiemliczów, a dzielny Andrzej Kmicic ledwie uszedł z życiem — król dotarł do Spiskiej Teplicy, a później, przez Lubownię i zamek w Starej Lubowli, udał się ku Krośnie. Przybył tam 4 stycznia 1656 roku, zimową porą, kiedy śniegi sięgały parapetów, a świat skrzył się w bezruchu pod lodowym całunem.
W Krośnie, gdzie gościł w kamienicy Roberta Portiusa, mijały dni pełne narad i królewskich dekretów. Ale nawet wśród miejskiego zgiełku, Krosno nie traciło swego uroku — lśniącego śniegiem rynku, smukłych wież i dymiących kominów, zza których niosła się woń przypraw i drewna.
12 stycznia, król ruszył w dalszą drogę. Zaproszony przez Ambrożego Firleja, zatrzymał się we Dworze Kombornia. Tam, wśród zasypanych śniegiem alei i parkowych grabów, odpocząć miał przed podróżą do Lwowa. Dwór, otulony białym puchem i dymem z komina, zdawał się sennym azylem na granicy świata ludzi i baśni.
Niestety, kucharz — przerażony obecnością monarchy — przesolił zupę z sandacza i przypalił pieczeń z jelenia. Król, zniesmaczony, ruszył w dalszą drogę. A kucharz… zginął tragicznie. Firlej, w akcie pokuty, ufundował kaplicę, która przetrwała wieki i do dziś służy modlitwie i ciszy.
Ale oto zaczęły się dziać rzeczy osobliwe. Nocami w pobliżu spichlerza słyszano płacz, szept, jakby ktoś wzywał litości. W zimowe noce, gdy wiatr przeciska się między murami, a śnieg tłumi wszelkie dźwięki, słychać było ten żałosny głos. Biel spichlerza mieszała się z bielą widm, a księżyc rzucał na śnieg długie, nieruchome cienie.
Duch kucharza zniknął, gdy spichlerz runął ze starości. Ale historia przetrwała — w zapomnianych papierach odnalezionych podczas budowy przejścia podziemnego do dworu. Robotnicy skarżyli się wtedy na dziwne odgłosy dochodzące spod ziemi — zwłaszcza w miejscu, gdzie tunel przechodzi tuż przy ruinach. Najgłośniej ponoć w styczniu — jakby duch, uwięziony między światami, co roku przypominał o swojej tragicznej historii.
Do dziś kucharze w Komborni traktują swoją pracę z nabożną powagą. Ryby i dziczyzna — dawniej zgubne, dziś są dumą dworskiej kuchni. A goście, których ścieżki wiodą przez ten zakątek Podkarpacia, mogą wsłuchać się w tętno ziemi, szmer drzew i może — jeśli noc jest cicha, a śnieg leży gęsto — usłyszą głos z głębin czasu. Prośbę o zmiłowanie. I zapach przypalonej pieczeni, niosący się znikąd…